Ścierwopolicja
Zlecił zabójstwo kolegi bo chciał zaopiekować się jego pasierbicą
16 czerwca 2011 r.
Na karę 25 lat pozbawienia wolności za zlecenia zabójstwa znajomego i namawianie do zabójstwa jego konkubiny skazał Sąd Okręgowy w Krakowie byłego policjanta Jerzego K. Jednocześnie sąd uznał go za winnego zorganizowania i kierowania kilkoma napadami rabunkowymi na rodzinę ofiary i namawiania do zabójstwa konkubiny ofiary.
Sąd zastrzegł, ze Jerzy K. może ubiegać się o warunkowe przedterminowe zwolnienie po odbyciu 20 lat kary.
Był to już drugi proces w tej sprawie. W poprzednim Jerzy K. został skazany na dożywocie, ale w wyniku apelacji wyrok ten został uchylony i sprawa przekazana do ponownego rozpoznania.
Na karę 25 lat pozbawienia wolności został skazany również drugi oskarżony Tomasz K. - według ustaleń sądu wykonawca zabójstwa zleconego przez Jerzego K. Pozostali oskarżeni - którym przypisano udział w zabójstwie lub napadach zlecanych na rodzinę ofiary przez Jerzego K. - usłyszeli wyroki od kilku do kilkunastu lat pozbawienia wolności.
Sąd podzielił ustalenia prokuratury, że motywem działania Jerzego K. była chęć przejęcia przez niego opieki nad 10-letnią pasierbicą zamordowanego mężczyzny. Kiedy nie udało mu się tego zrealizować "po dobroci", policjant osaczał rodzinę, organizując napady rabunkowe. W końcu wydał polecenie zabójstwa ojczyma dziecka i namawiał do zabicia jej matki.
Jak ustalono w śledztwie, 53-letni nadkom. Jerzy K., biegły sądowy i pracownik laboratorium kryminalistycznego KWP w Krakowie, zainteresował się 10-letnią córką konkubiny swego kolegi Jacka F. Mężczyźni znali się od blisko 20 lat; Jacek F. remontował mu mieszkanie. Otoczył dziecko opieką, przyjmował w domu, gdzie jego żona pomagała jej w nauce, organizował zajęcia hippiczne. Obiecywał, że w razie wyrażenia przez rodzinę zgody na adopcję, sfinansuje operację niepełnosprawnej siostry dziewczynki.
Kiedy rodzina nie chciała się zgodzić na powierzenie mu dziecka, Jerzy K. - zdaniem prokuratury i sądu - zlecił znajomemu zorganizowanie dwóch napadów rabunkowych na mieszkanie Jacka F. i jednego wymuszenia rozbójniczego.
Doprowadził do tego, że rodzina poczuła się zagrożona. Matka z czwórką dzieci trafiła do ośrodka interwencji kryzysowej, sam Jacek F. do rodziny, a dziewczynka zamieszkała u Jerzego K. i jego żony.
Jednak podejrzenia co do roli Jerzego K., jakich nabierała głównie matka dziewczynki, skłoniły policjanta do polecenia zabójstwa Jacka F. Po nim miała zginąć matka dziewczynki lub - jak wynika z materiału dowodowego - "pozostać na wózku inwalidzkim tak, by nie mogła sprawować opieki nad dzieckiem".
Pod koniec czerwca 2004 r. trzej mężczyźni kierowani przez Jerzego K. porwali z przystanku Jacka F., pobili go, uwięzili w bagażniku samochodu i podjechali pod siedzibę Wojewódzkiej Komendy Policji. Tam zszedł do nich Jerzy K., sprawdził bagażnik, odgrażając się Jackowi F., po czym wrócił do pracy.
Przebieg porwania, późniejsze wyjście na policyjny parking prokuratura udokumentowała m.in. bilingami telefonicznymi, ponieważ wspólnicy kontaktowali się telefonicznie; wydrukiem z pobliskiego bankomatu, w którym Jerzy K. pobrał 1500 zł dla dwóch uczestników zabójstwa; oraz rejestrami jego wejść i wyjść z komendy policji.
Zwłoki Jacka F., skrępowane drutem i obciążone pustakami, wyłowiono na początku lipca 2004 r. ze zbiornika w Rożnowie. Dzięki nieostrożnemu użyciu telefonu ofiary przez jednego ze sprawców, zeznaniom świadków zdobytym dzięki programowi telewizyjnemu "997", prokuratura mogła stopniowo odkrywać szczegóły, przebieg wydarzeń i kolejnych podejrzanych.
Jerzy K., który w toku śledztwa przeszedł na policyjną emeryturę, nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów. W grudniu 2008 r. sąd uznał jego winę i skazał go na dożywocie. Ten wyrok uchylił sąd apelacyjny.
Jak podkreślił Sąd Okręgowy w uzasadnieniu wyroku skazującego Jerzego K. na 25 lat pozbawienia wolności, zlecając zabójstwo i napady na rodzinę ofiary wykazał się on wysokim stopniem demoralizacji i wykorzystał zaufanie, jakim - jako funkcjonariusza policji - darzyli go inni współoskarżeni.
Wyrok nie jest prawomocny.
Tagi: Kraków, policja, zabójstwa, kronika kryminalna
* * *
Grozi im dożywocie.
Policjant z kryminalnego zastrzelił mężczyznę w jego mieszkaniu
Prawie miesiąc gdańscy policjanci pracowali nad znalezieniem zabójcy mężczyzny w gdańskiej dzielnicy Nowy Port. Okazał się nim policjant z wydziału kryminalnego z 16-letnim stażem pracy.
41-latek został postrzelony w głowę w mieszkaniu. Ekipie dochodzeniowej udało się ustalić, że 10 października po południu mężczyzna pił alkohol ze znajomym. To on mógł być zabójcą. Pozostało ustalić, kto to był.
Zabezpieczono ślady, zapis monitoringu, przesłuchano świadków. Wreszcie sporządzono portret pamięciowy zabójcy. Okazało się, że wszystko wskazuje na policjanta z sopockiej komendy.
Policjant został zatrzymany wczoraj rano. To 37-letni funkcjonariusz z pionu kryminalnego. 16 lat pracuje w policji. Prokurator przedstawił mu zarzuty. Dalsze śledztwo ma wykazać, czy był to nieszczęśliwy wypadek, czy policjant zastrzelił swojego kompana od kieliszka z premedytacją.
Według trójmiejskiej "Gazety Wyborczej" podejrzany nie przyznaje się do winy i stanowczo odmawia składania jakichkolwiek wyjaśnień. Do rozwikłania tej sprawy komendant miejski powołał specjalną grupę dochodzeniowo-śledczą. - Policjanci wnikliwie analizowali różne wersje zdarzeń - mówi "Gazecie" Jan Kościuk, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku.
Policjant z Sopotu podejrzany o zabójstwo
Gdański sąd zdecydował o tymczasowym aresztowaniu sopockiego policjanta podejrzanego o zabójstwo. Zdaniem prokuratury 37-letni funkcjonariusz z komendy w Sopocie zabił strzałem w głowę ze służbowej broni 41-letniego gdańszczanina.
Jak poinformował prokurator Cezary Szostak, szef prowadzącej postępowanie w tej sprawie Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Oliwa, sąd przychylił się do wniosku prokuratury i zdecydował o aresztowaniu policjanta na trzy miesiące.
Policjant został zatrzymany we wtorek, w środę przedstawiono mu zarzut zabójstwa.
10 października br. w jednym z bloków w gdańskiej dzielnicy Nowy Port znaleziono 41-letniego mężczyznę ze śladami poważnego pobicia oraz raną postrzałową głowy.
Specjalna grupa dochodzeniowo-śledcza powołana przez komendanta gdańskiej policji ustaliła, że tego dnia 41-latek w swoim mieszkaniu spożywał alkohol z nieznanym mężczyzną. Na podstawie zebranych informacji (w tym portretu pamięciowego) ustalono, że sprawcą może być policjant z Sopotu.
Po zatrzymaniu policjant nie przyznał się do winy. - Odmówił złożenia wyjaśnień - powiedział Szostak. Dodał, że prokuratura nie zna na razie motywów, jakie kierowały funkcjonariuszem.
37-letniemu funkcjonariuszowi z Sopotu za zabójstwo grozi dożywotnie więzienie. Mężczyzna pracował w policji 16 lat, ostatnio - w pionie kryminalnym.
Rozpoczął się proces byłego policjanta, który zastrzelił znajomego. Zabójca twierdzi, że był tak nawalony, że nie pamięta, kiedy zabił i dlaczego.
Przed Sądem Okręgowym w Gdańsku rozpoczął się w czwartek proces byłego policjanta, 38-letniego Adama N., który w 2009 r. podczas libacji alkoholowej zabił trzema strzałami w głowę swego znajomego. Oskarżony nie pamięta, dlaczego dokonał morderstwa.
- Przyznaję się, ale nie zgadzam się z formą sporządzenia zarzutu; ten czyn nie był zamierzony, to był przypadek - powiedział przed sądem były funkcjonariusz, który przed zabójstwem pracował w Komendzie Miejskiej Policji w Sopocie. W policji był zatrudniony od 1993 r. W tym czasie dwukrotnie był na misji w Kosowie.
Adam N. ze łzami w oczach przeprosił rodzinę ofiary. - Bardzo żałuję tego, co się stało - dodał.
Jak ustaliła prokuratura, do zabójstwa doszło wieczorem z 8 na 9 października 2009 r. w Gdańsku-Nowym Porcie. Adam N. po powrocie ze służby kupił kilka piw, które wypił sam w garażu. Następnie spotkał na ulicy znajomego 41-letniego Krzysztofa K. Adam N. zaproponował mu spożycie kolejnych piw. Mężczyźni pili alkohol w mieszkaniu Krzysztofa K. Kiedy skończyło się piwo, zaczęli pić wódkę.
- Od tego momentu już nic nie pamiętam. Obudziłem się już w swoim mieszkaniu następnego dnia rano. Zauważyłem, że mam poplamione krwią spodnie i brakuje mi trzech sztuk amunicji. Z Krzysztofem nie miałem żadnych zatargów. Nie pamiętam, żebyśmy się o coś pokłócili podczas tego spotkania. Naprawdę mimo usilnych starań nie jestem w stanie odtworzyć, jak do tego doszło - wyjaśnił przed sądem oskarżony.
Adam N. został zatrzymany po kilku tygodniach od zabójstwa. Grozi mu kara dożywotniego więzienia.
Policjant zastrzelił znajomego podczas libacji
Na cztery lata więzienia Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał w czwartek byłego policjanta Adama N., który w 2009 r. podczas libacji alkoholowej strzałem w głowę zabił z pistoletu swego znajomego.
Sąd zmienił oskarżonemu zarzut zabójstwa postawiony przez prokuraturę na nieumyślne spowodowanie śmierci zagrożone karą od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia. Zdaniem sądu, do tragedii doszło w wyniku nieostrożnego posługiwania się bronią przez 38-letniego Adama N.
- Oskarżony mógł przewidzieć, że może to doprowadzić to postrzelenia, ale nie można przyjąć, że działał z zamiarem bezpośredniego pozbawienia życia. Wszelkie wątpliwości w tej sprawie należy interpretować na korzyść oskarżonego - powiedziała w uzasadnieniu sędzia Dagmara Daraszkiewicz.
"Policja ma chronić, a nie zabijać"
Według sądu, między Adamem N. i jego ofiarą nie było żadnego konfliktu, obaj też po wypiciu alkoholu nie zachowywali się w sposób agresywny. Jako okoliczności łagodzące dla Adama N. sąd wskazał jego dotychczasową niekaralność, dobrą opinię ze służby w policji oraz skruchę wykazaną w trakcie procesu.
Wyrok wzburzył krewnych ofiary, zaczęli krzyczeć na sali sądowej: "kpina", "policja ma chronić, a nie zabijać". - Cztery lata dla mordercy, który przyszedł z bronią, zabił kolegę, posprzątał, wyszedł i zostawił go w mieszkaniu? - mówiła zapłakana siostrzenica zabitego.
W opinii obrońcy policjanta Wojciecha Cieślaka, wyrok jest "wyważony". - Trudno wyobrazić sobie inny wyrok uwzględniając zgromadzone w sprawie dowody. Pozostaje oczywiście kwestia sumienia oskarżonego i tego, jak przyjmuje to rodzina ofiary, której bardzo współczuję - dodał.
Nie pamięta, jak doszło tego doszło
Podczas procesu, który rozpoczął się w połowie września tego roku, Adam N. mówił, że z powodu dużej ilości wypitego alkoholu nie pamięta, dlaczego doszło do śmierci jego znajomego. Tłumaczył, że to był przypadek.
Jak ustaliła prokuratura, do zabójstwa doszło wieczorem z 8 na 9 października 2009 r. w Gdańsku-Nowym Porcie. Adam N. po powrocie ze służby kupił kilka piw, które wypił sam w garażu. Następnie spotkał na ulicy znajomego 41-letniego Krzysztofa K. Adam N. zaproponował mu spożycie kolejnych piw. Mężczyźni pili alkohol w mieszkaniu Krzysztofa K. Kiedy skończyło się piwo, zaczęli pić wódkę.
Jak wyjaśniał podczas procesu Adam N., świadomość odzyskał dopiero następnego dnia rano w swoim mieszkaniu. Zauważył, że ma poplamione krwią spodnie i brakuje mu trzech sztuk amunicji.
Podczas procesu ujawniono m.in., że na jednym z nabojów, które utkwił w suficie, znaleziono ślady DNA należące do denata.
Adam N. został zatrzymany po kilku tygodniach od zabójstwa. Pracował w Komendzie Miejskiej Policji w Sopocie. W policji był zatrudniony od 1993 r. W tym czasie dwukrotnie był na misji w Kosowie.
Podejrzani dostarczali kobiety do austriackich domów publicznych w Salzburgu, Wiedniu i Klagenfurcie. Najpierw wyszukiwali je poprzez ogłoszenia, potem namawiali do wyjazdu i załatwiali przejazd za granicę. Usługi Polek były reklamowane w internecie. Za każdą dziewczynę właścicielka agencji towarzyskiej w Wiedniu płaciła im prowizję. Ogłaszała, że dziewczyny zarobią u niej 60 euro za godzinę pracy. Sutenerka, z pochodzenia Polka, została już aresztowana.
Nie wiadomo, ile kobiet przewinęło się przez stręczycielski biznes. W większości wypadków były to zawodowe prostytutki. Jednak dwie młode kobiety zwerbowane zostały pod pretekstem zupełnie innej pracy. Dopiero na miejscu dowiedziały się, o jakie zajęcie chodzi.
Dlatego Piotrowi H. prokuratura postawiła też zarzut handlu ludźmi. Grozi mu za to od 3 do 15 lat wiezienia. Pozostałym do 3 lat. Wszyscy przyznają się do winy.
Oprócz nich aresztowano także byłego policjanta oraz właściciela wrocławskiej agencji modelek. Prokuratura twierdzi, że gang, który działał od 2004 roku, wyszukiwał kobiety chętne do zatrudnienia się w austriackich domach publicznych, wywoził je do Wiednia, Klagenfurtu i Salzburga i oddawał właścicielom domów publicznych.
Miały być hostessami. Tymczasem na miejscu trafiły do wiedeńskiego domu publicznego "Mirabelle". Jego właścicielka jest już aresztowana przez austriacką policję.
Prokuratura twierdzi, że to szef agencji modelek miał się dopuścić tego podstępu. Grozi mu za to od trzech do piętnastu lat więzienia.
Oprócz wrocławskiej policji i prokuratury śledztwo w sprawie gangu sutenerów toczy się też na terenie Austrii. W maju ubiegłego roku zapadły już nawet wyroki. Za ułatwianie nierządu skazano dwóch obywateli Polski.
Z naszych informacji wynika, że tragedia wydarzyła się w nocy 26 maja. 19-letnia Beata z Tychów wracała wtedy od koleżanki, u której przepisywała szkolne zeszyty...
Policja odmawia podawania szczegółów sprawy. Monika Wejknis z biura prasowego komendy wojewódzkiej, potwierdzając okoliczności zdarzenia, powiedziała "Gazecie", że "wobec tego policjanta zostało już wszczęte postępowanie dyscyplinarne i że na pewno nie wróci do służby".